U progu lutego wciąż czytamy świąteczną Wigilię Mamy Mu i Pana Wrony. W zasadzie główną ekscytację całą serią o nietuzinkowej krowie mamy już za sobą, bo tak się złożyło, że czytaliśmy ją namiętnie dość wcześnie. Zanim Jagna jeszcze umiała mówić i posługiwała się wyłącznie sylabami dźwiękonaśladowczymi, książki świetnie się u nas sprawdzały, wyraziste postaci i kapitalne dialogi stworzone przez Jujję i Tomasa Wieslanderów oraz wciągające, pełne szczegółów ilustracje Svena Nordgvista przyciągały także maluszka. Teraz – bardziej od subtelnego morału wpisanego w Wigilię – Jagna zachwycona jest językową warstwą tekstu, zwłaszcza powiedzonkami Pana Wrony. „Niech mnie pióra biją!” i „zaraz dostanę pióropleksji” święcą ostatnio triumfy w jej codziennym języku.

mmu_7_wigilia_420pxrgbPrawdę mówiąc, siła książek o Mamie Mu  podziałała na mnie już wcześniej, gdy córki jeszcze nie było nawet w mglistych planach. Jako dziennikarka książkowa wspólnie z moimi koleżankami gościłyśmy w radiu początkujące wówczas wydawnictwo Zakamarki i Mama Mu od razu znalazła we mnie admiratorkę. Dlaczego? Zamysł tej opowieści jest prosty. Oto mamy dwoje kompletnie różnych bohaterów: Mamę Mu, krowę o niekonwencjonalnych pomysłach, która wbrew gwałtownym protestom Pana Wrony śmiało wprowadza je w życie. Mama Mu obserwuje dzieci gospodarza i nie boi się marzyć, w wyniku czego jeździ na sankach i na rowerze, huśta się, nabija sobie guza, czyta wypożyczone z biblioteki książki czy buduje domek na drzewie. Pan Wrona każdorazowo próbuje ją powstrzymać, mówiąc, że krowy powinny wyłącznie stać na pastwisku i przeżuwać trawę, a gdy to mu się nie udaje odgrywa rolę niezbyt kompetentnego mądrali, starającego się zaimponować swojej przyjaciółce. Jako że są to próby nieudolne, bo nie starcza mu umiejętności ani wiedzy, którymi tak bardzo chce się popisać, efekt komiczny murowany. Nie da się jednak mizantropijnego, egocentrycznego i wiecznie zrzędzącego Pana Wrony nie lubić. Mimo że Mama Mu i tak każdorazowo robi swoje, konflikt interesów nie wpływa na przyjazne relacje bohaterów, co jest ogromną zaletą tej książki. Zaczytywana przez nas w tej chwili Wigilia eksponuje właśnie wątek przyjaźni i empatii, nietuzinkowo jak na książkę wigilijną rozwiązany. Nie ma w niej Mikołajów, gwiazdorów i prezentów deus ex machina, osią akcji jest rozdźwięk pomiędzy przyjemnością dawania a koncentracją na samym sobie. Mam wrażenie, że moja trzyipółletnia córka nie  dostrzegła jeszcze pełni wartości tej książki, ale to i lepiej, że będzie mogła do niej dorosnąć i  nie będzie to dla nas tekst na jeden sezon.

Książki z powodzeniem mogą być czytane przez dzieci w różnym wieku, ale sprawiają też frajdę dorosłym. Póki nie zostałam mamą, czytałam je głównie poprzez perspektywę feministyczną, widząc w głównych bohaterach konflikt pomiędzy męskim a kobiecym. Z czasem odkryłam, że jest w nich znacznie więcej – to antysystemowe opowieści o pożytkach z nieulegania stereotypom, nieskrępowanej kreatywności czy wreszcie o sile przyjaźni. To nie są historie dla grzecznych dzieci, to są historie dla dzieci, które chcą doświadczać. Jako mama żywiołowej dziewczynki lubię te opowieści szczególnie, bo czytanie dziecku o bohaterach, którzy nie mieszczą się w ramach stereotypu i nie są grzeczni, dostarcza mi dość rzadkiej przy książkach dziecięcych rodzicielskiej satysfakcji.

Ps. Myślałam o potencjale Mamy Mu intensywnie podczas ostatniej wizyty w teatrze dla dzieci, kiedy aktorzy odgrywali naprawdę słabo napisany tekst o niczym. Dobrze, że warstwa wizualna dostarczała dzieciom atrakcji… Mama Mu doczekała się zresztą kilku adaptacji scenicznych i wierzę, że kiedyś uda nam się zobaczyć ją na scenie. Bo to też świetnie napisana książka z inteligentnymi dialogami, która aż zaprasza do przygotowywania kameralnych adaptacji.

Zdjęcia  ze strony wydawcy stąd i stąd. Tam również więcej szczegółowych informacji o całej serii.

Zostaniemy w kontakcie?

Poczytalne listy o pisaniu i czytaniu w Twojej skrzynce.

You have Successfully Subscribed!